+1
gruszek1982 31 stycznia 2017 15:15
La Palma , jedna z archipelagu wysp kanaryjskich tak bardzo mnie zafascynowała i zainspirowała , że postanowiłem napisać pierwszą na forum relację z podróży. Ale od początku, bilety na samolot kupiliśmy zaraz po ogłoszeniu uruchomienia nowej trasy z Berlina, czyli na początku lipca 2016. Podróż wraz żoną i dwójką znajomych zaplanowaliśmy na drugi tydzień stycznia 2017. Czemu akurat ta wyspa? Przede wszystkim z racji bardzo niskiej ceny przelotów oraz faktu, że to najmniej odkryte, raczkujące w temacie turystyki miejsce. Koszt biletów lotniczych na 4 osoby wyniósł zaledwie 1040zł.


Dzień pierwszy

7 stycznia, 6:00 ruszamy z Bydgoszczy. Chwilkę po godzinie 10 docieramy na lotnisko w Schonefeld. Samolot startuje z lekkim opóźnieniem, jedyne pięć godzin w puszce easyjet-a i około 16:30 czasu lokalnego lądujemy na La Palmie. Udajemy się prosto do „biura” wypożyczalni aut PlusCar, które mieści się na parkingu, poziom -2. Odbieramy zarezerwowaną wcześniej Polówkę ( 97 euro za tydzień z pełnym ubezpieczeniem). Kompletnie żadnych problemów, blokad na karcie, czy prób wciśnięcia dodatkowych ubezpieczeń. Szczerzę polecam tą firmę. Jeszcze tylko parę fotek widocznych rys, żeby uniknąć jakichkolwiek problemów przy zwrocie i ruszamy do Puerto Naos – naszej bazy noclegowej. Miasteczko oddalone około 50 minut jazdy od lotniska. Okazało się świetną bazą wypadową. Dodam na wstępie, że w mojej relacji sporo miejsca poświęcę kulinarnym przygodom, których doświadczyliśmy w ciągu tych wspaniałych 7 dni. W drodze do Puerto Naos zgodnie stwierdziliśmy, że po całym dniu podróży wypadałoby napełnić żołądki czymś ciepłym. Wybór padł na restaurację oddaloną kilka kilometrów od naszego miasteczka - Restaurante las Norias ( Carretera de Puerto Naos, 20, 38770 Tazacorte ). Restauracja do najtańszych nie należy, jednak świetna jakość jedzenia tam podawana w pełni to tłumaczy. Zupa bananowa – rewelacja, Gnocci w kremowym sosie rozpływające się w ustach, lokalne sery kozie z mojo verde , do tego typowe hiszpańskie tapasy, no i oczywiście temperatura +20 stopni ( hmm a jeszcze tego samego ranka wychodząc z domu było -17), czego chcieć więcej :D Jako , że czas oczekiwania pomiędzy podawanymi daniami był dość znaczny , zdecydowałem się pojechać odebrać klucze do naszego apartamentu. Właścicielka – Teresa – jak się okazało bardzo miła i sympatyczna kobieta, pomagająca nam na każdym kroku, odpowiadająca na wszelkie pytania i dbająca o to, żebyśmy czuli się jak w domu. A właśnie, sam apartament to po prostu świetnie wyposażone i bardzo gustownie wykończone mieszkanie. Naprawdę rewelacja, nie bez przyczyny ma na bookingu rating 9.8-> Apartamento Villa Las Cercas (Calle Gabriel Lzo. Calero Num. 8 Apartamento 1A, 38760 Puerto Naos ). Cena za tydzień 400euro /4osoby. Zmęczeni, ale też bardzo szczęśliwi kończymy wieczór winkiem na głównej promenadzie.

Image

Image
"biuro" PlusCar i innych firm

Dzień drugi

Zgodnie z naszą wyjazdową tradycją, śniadanie rozpoczynamy świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy, a także cudowną szynką Jamon Iberico ( nie mylić z Jamon Serrano - różnica jest kolosalna ) i lokalnym kozim serem. Pierwszą atrakcją do zobaczenia tego dnia był słynny punk widokowy : Mirador El Time. Rzeczywiście całkiem przyjemna panorama całej doliny Los Llanos. Kilka fotek i ruszamy dalej. Kierunek - Poris de Candelaria – słynne domki w skałach. Droga do samych domków dość trudna do znalezienia, jednak po zaczerpnięciu opinii miejscowych docieramy do bardzo wąskiej, krętej drogi prowadzącej na sam dół. Nachylenie drogi oraz poziom trudności porównywalny tylko do Madery. Po kilkunastu minutach niekończących się zawijasów docieramy do końca drogi, gdzie znajduje się malutki parking. (kilkaset metrów wcześniej , wyżej jest jeszcze jeden) Jeszcze krótki spacer na poziom oceanu i jesteśmy na miejscu. Widoki, hmmm , zdjęcia chyba oddają wszystko… Mała godzinka na rozkoszowanie się tym cudem natury ( i człowieka ) i ruszamy dalej. Naszym celem Garafia ( Santo Domingo ). Po drodze co rusz pojawiają się smocze drzewa, oraz kwitnące niczym japońska wiśnia drzewa migdałowców. Uwagę przykuwają także, przystanki autobusowe w Puntagordzie , artystycznie pomalowane przez lokalnego artystę. Jest chwilkę przed 16, więc decydujemy się na obiadek w wybranej wcześniej knajpie. Należy tu nadmienić, że znalezienie otwartej, dobrej lokalnej restauracji nie jest wcale takie proste. Rożne lokale mają różne godziny i dni otwarcia. Dlatego, moim zdaniem warto zawczasu odrobić zadanie domowe i zweryfikować godziny interesujących nas miejsc. El Berengal (Calle Diaz Juarez 5, 38787 Garafia ) – bo tak się nazywa restauracja , która wybraliśmy, niestety nas rozczarowała. Ale po kolei, na początku około 45 minut oczekiwania na stolik, mimo, że co chwila zwalniały się kolejne miejsca, obsługa bardzo słabo ogarniała zakres swoich obowiązków. W Hiszpanii to pewnie standard, ale turystę, może lekko irytować. Składamy nasze zamówienia i czekamy kolejną godzinę. Na szczęście w międzyczasie podane zostały przystawki, rewelacyjne lokalne sery kozie. Z całej naszej czwórki chyba tylko ja jestem zadowolony z wyboru dań głównych. Makaron z krewetkami, posypany płatkami migdałów wyborny. Nie można tego powiedzieć o reszcie dań. Kanaryjski kociołek okazał się rosołem z niemiłosiernie rozgotowanymi warzywami. Stek po prostu pływał w tłuszczu, do tego stopnia, że kumpel wyciskał go przykładając kawałki mięsa do talerza :D Stek z tuńczyka składał się z kilku mniejszych części wyraźnie różniących się od siebie zarówno wyglądem jak i smakiem. Wyglądało to trochę, jakby kucharz wrzucił resztki z kilku ryb, może, dlatego, że to niedziela i że zbliżała się godzina zamknięcia restauracji, nie wiem. Nie wiedzieć kiedy zrobiła się 18 i z bólem serca musieliśmy zrezygnować z „pocztówkowego” punktu widokowego: Mirador Puerto de Garafia. Dlaczego , ano dlatego, że chcieliśmy zdążyć na zachód słońca na szczyt Roque de los Muchachos. Mamy jakieś 30 minut na dotarcie, więc ruszamy czym prędzej. Po kolejnej serii górskich serpentyn docieramy na teren obserwatorium. Przydała się tu lekka znajomość języka, gdyż łatwo przeoczyć tablicę informującą o tym, że szlaban przy wjeździe zostanie zamknięty o godzinie 19:00. No cóż, mamy 20 minut, żeby wjechać na sam szczyt i wrócić z powrotem. Na górze max 5 stopni Celsjusz, więc szybka przebiórka w ciuchy zimowe i naprzód. Widoki niesamowite… Słońce zaszło , zrobiło się ciemno , czas więc ruszać w cieplejsze klimaty. W drodze powrotnej obowiązkowym punktem na mojej mapie zwiedzania była miejscowość Tijarafe, a konkretnie Cerveceria Isla Verde – gdzie serwowane jest lokalne, kraftowe piwo. Powiem tak, moim zdaniem Hiszpanie ( mimo, że niby waży je Belg ) muszą jeszcze bardzo dużo się nauczyć w tej kwestii. Proponowane piwa ( próbowałem wszystkie 4-5 rodzajów ) nie umywają się do tych, które możemy kupić w Polsce a jeszcze mniej mają wspólnego z angielskimi piwami typu ALE. Oczywiście są zdecydowanie lepsze niż typowe hiszpańskie sikacze ( estrella, cruzcampo, san miguel , itd. ), ale wg mnie są po prostu słabe. Dużo bardziej mogę polecić dwa rodzaje lokalnego piwa GARA , dostępnego w większości marketów na wyspie. Cała trasa tego dnia zajęła nam jakieś 4 godziny jazdy, pomimo przejechanych zaledwie 150km. Ten bardzo intensywny dzień kończymy winkiem lub dwoma, a może trzema :D

Image

Image
smocze drzewo

Image

Image
malownicze przystanki w Puntagorda

Image
kwitnące drzewa migdałowe

Image
Poris de Candelaria

Image

Image

Image

Image
domki rybaków od wewnątrz

Image

Image
widoki z Roque de los Muchachos

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Dzień trzeci

Intensywny poprzedni dzień oraz nadmiar wypitego wina spowodował, że ten dzień zdecydowaliśmy się spędzić głównie na plażowaniu. A że na niebie żadnej chmurki, była ku temu idealna okazja. Najpierw udaliśmy się na kawkę i ciacho w urokliwym miasteczku Tazacorte, po drodze mijając wszechobecne plantacje bananów. Ryneczek w samym centrum, w większości sami tubylcy niespiesznie przemierzający malownicze uliczki. Słońce już w zenicie, więc po przejściu wszystkich trzech głównych uliczek ruszamy na plażę w Puerto de Tazacorte. Sama plaża , jak dla mnie rewelacja, mimo że na pierwszy rzut oka czarny wulkaniczny piasek wydawać mógłby się mało atrakcyjny. Piasek ani nie brudzi ani nie przykleja się do ciała. Do tego idealna na kąpiele, poskramiająca oceaniczne fale zatoczka. Cudo! Woda około 20 stopni – na pewno cieplejsza niż Bałtyk w lipcu :D Ręcznik, książka, pełen chillout. Tylko kumpel nie mógł usiedzieć na miejscu i w poszukiwaniu dodatkowych atrakcji, postanowił udać się na szczyt góry okalającej miasteczko. Trzeba przyznać, że widoki niczego sobie. Wybór knajpy tego dnia padł na Restaurante Casa Del Mar (Avenida Del Emigrante 2 | Villa Y Puerto de Tazacorte ) . Jeśli lubisz ryby i owoce morza to jest właśnie miejsce dla Ciebie. Jedliśmy wspaniałe małe kalmary ( chipirones ), grillowane małe krewetki ( trochę zachodu z ich obieraniem ), stek z tuńczyka ( o niebo lepszy niż ten z dnia poprzedniego ), grillowane małże – najlepsze jakie jadłem, jedynie zupa rybna smakowała jak rosół lekko ”posmarowany” rybą :D . Ogólne wrażenie bardzo pozytywne. Wszystko mega świeże i w rozsądnych cenach. Po tej uczcie udaliśmy się do drugiego największego miasta na wyspie – Los Llanos de Aridane. Typowa hiszpańska starówka, z licznymi kawiarniami, barami i różnego rodzaju sklepikami, do tego stylowy kościół, biblioteka, poczta i centrum kultury. Miasto tętniące życiem, jednak jak się później okazało tylko do godziny 22. Na kolację udaliśmy się do włoskiej restauracji polecanej przez tripadvisor – El Geco Libero. Zamówiliśmy pizzę oraz makaron cztery sery. Mała knajpka prowadzona przez Włocha, zdecydowanie wywarła pozytywne wrażenie. Rzeczywiście poziomem dorównywała prawdziwym włoskim trattoriom. Chwilkę się tam zasiedzieliśmy i tym większe było nasze zdziwienie, gdy wracając do auta, mijaliśmy same zamknięte sklepiki i kawiarnie. Na ulicach pusto i już tylko nieliczne restauracje pozostawały otwarte. Tak czy inaczej, najedzeni do syta, wracamy do naszego miasteczka. A co w Puerto Naos? Praktycznie jeden lokal z muzyką na żywo, kilka piwek przy miłych dla ucha rytmach i ten leniwy jak na nas dzień dobiega końca.

Image
banany, wszędzie banany :D

Image

Image

Image
rynek główny Tazacorte

Image

Image
plaża w Puerto de Tazacorte

Image

Image
Los Llanos de Aridane

Image



Dzień czwarty

Cel na dzisiejszy dzień jest tylko jeden - Caldera de Taburiente. Po przeczytaniu licznych recenzji w necie, ruszamy do El Paso , żeby w miejscowej informacji turystycznej dokonać rejestracji wymaganej do wejścia na szlak. Info dla tych, co gustują jedynie w zdjęciach robionych własnoręcznie, dokładnie obok informacji znajduję się radar :D . Na miejscu okazuje się, że rejestracja jest wymagana tylko dla osób, które wybierają trasę z La Cumbrecity, ponieważ na miejscu jest jedynie malutki parking na 8 aut. Szlak ten prowadzi pod górę, dlatego my wybieramy łatwiejszy, rozpoczynający się w Los Brecitos , który nie wymaga wizyty w El Paso. Autem docieramy do wąwozu: Barranco de las Angustias, gdzie czekają lokalne taxi, chętne do zabrania nas na początek trasy. Koszt 15 minutowego przejazdu to 51 euro, niezależnie czy dwie, trzy czy cztery osoby. Warto więc poczekać na inną parę jeżeli na przykład jesteście we dwoje. Trasa z Los Brecitos przez Zona de Acampada La Caldera de Taburiente, wodospad Cascades de los colores z powrotem na parking, z którego ruszyliśmy zajęła 5 godzin. Pokonane 13 km. Trasa raczej łatwa, cała droga lekko w dół. Widoki po prostu bezcenne. Koło 17 docieramy do auta i ruszamy na obiad do Los Llanos. Szukając jakiejś rozsądnej opcji trafiamy na La Vitaminę – restaurację prowadzoną przez Polkę. Znajomi i żona zamawiają jakieś przekąski, mi niestety nic z proponowanego menu nie przypadło do gustu. Może dlatego, że nastawiłem się na spróbowanie osławionej koźliny.( Pani powiedziała, że zimą nie ma opcji zjedzenia świeżego mięsa koziego, czy to prawda? nie wiem, inne osoby hiszpańsko-języczne twierdziły, że jest dostępna cały rok ). Chwilkę porozmawialiśmy z właścicielką lokalu oraz napotkaną parą Polaków i ruszyliśmy dalej. Kawa i wędrówka po sklepach z pamiątkami ponownie wzmogły głód. Wybór na kolację ponownie pada na włoską knajpkę EL Geco Libero. Tym razem niestety, jedzenie jest trochę słabsze niż dnia poprzedniego. Domowa, robiona na miejscu lasagne smakuje bez wyrazu, makaron z sosem pomidorowym, jakby ktoś zabarwił go pomidorówką, nijak się miał do prawdziwego włoskiego sosu. Pizza znajomych ponownie smaczna. Tak samo spagetii amatriciana. Może po prostu my źle trafiliśmy. Dzisiejszy dzień czujemy w nogach, więc udajemy się do naszego miasteczka.

Image
Caldera i tylko caldera

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Dzień piąty

Plan na dziś – Santa Cruz de la Palma i las wawrzynowy Los Tiles. Na początek postanawiamy zwiedzić stolicę wyspy, gdyż wcześniej nie było ku temu okazji. Obowiązkowe fotki przy znanych z pocztówek balkonach i udajemy się na kawkę. Rozkoszując się wyborną lokalną kawą obserwujemy niespieszne życie tubylców. Centrum stolicy to dosłownie 3 uliczki, do obejścia w niecałą godzinkę. Na uwagę zasługują bardzo stylowe, kolorowe kamienice, których każdy element był budowany z należytym pietyzmem. Warto też zobaczyć replikę słynnego statku Krzysztof Kolumba - Santa Maria. Przed podróżą do lasu wawrzynowego udajemy się jeszcze na miejscowy rynek, spróbować soku z trzciny cukrowej i sprawdzić dostępność lokalnych serów kozich. Sok bardzo dobry, aczkolwiek bardzo słodki. Co do serów, to wybór ogromy i jeśli ktoś tak jak ja gustuje w kozich serach, to na pewno wyjdzie stamtąd w pełni ukontentowany. Do dziś żałuję, że kupiłem ich tak mało, licząc na jakikolwiek wybór w sklepie bezcłowym na lotnisku. Nie liczcie na to, sklep bardzo kiepsko zaopatrzony (jeden rodzaj sera) z chorymi cenami. W drodze na Los Tiles na pewno warto się zatrzymać przy największym jednoprzęsłowym moście w Europie. Robi wrażenie. Z jednej strony widok na ocean z drugiej na bezkresny las laurowy. Po dotarciu na miejsce wybieramy, krótki, rozpoczynający się zaraz przy budce informacji turystycznej, dwugodzinny szlak na punkt widokowy. Szlak mało wymagający, jednak cały czas lekko pod górkę. Z perspektywy czasu nie wiem, czy to była dobra decyzja, gdyż w zasadzie nie widzieliśmy bujnych, dwumetrowych paproci, o których mowa w większości przewodników. Warto chyba dopytać o to będąc na miejscu, niestety my nie mieliśmy takiej możliwości, gdyż informacja była tego dnia zamknięta. Po dobrej godzinie naszym oczom ukazuje się malutki punkt widokowy, ledwo mieszczący 3-4 osoby. Widoki na pewno rekompensują małą wspinaczkę. W tym punkcie macie również dwie opcje, albo iść kolejne dwie godziny, szlakiem przez kilkanaście tuneli prowadzącym do wodospadów, albo też wrócić z powrotem tą samą drogą, którą właśnie pokonaliście. My decydujemy się wrócić i udać na baseny oceaniczne – Charco Azul. Najwyższa pora na obiad i delektowanie się widokami rozcinającymi się z baru o tej samej nazwie. Jedzenie świetne, znowu moje smaki. Ośmiornica po Galicyjsku wg mnie lepsza niż w kraju Basków – słynącym z najlepszej kuchni w Europie. Ryba – Vieja – również wyborna. Pani bez żadnych problemów pokazuje dostępne danego dnia, świeże ryby. Także, każdy może wybrać to, na co ma ochotę. Do tego szklaneczka lokalnego piwka – Gara i jak dla mnie pełnia szczęścia :D Słońce ponownie zbiera się ku zachodowi, a przed nami jakieś półtorej godziny powrotu. Trzeba się zbierać. Koło 21 docieramy do Puerto Naos, a jako że godzina młoda decydujemy się ponownie zasiąść w naszym ulubionym barze z muzyka na żywo. Tego dnia koncert daje zespół z Czech i Słowacji. Jak mawia Wojtek Cejrowski , disfrutując pejzaże spijamy kolejne szklaneczki piwka. Po pewnym czasie zagaduje nas kobieta – chyba usłyszała język polski. Okazuje się, że Helenka, bo tak miała na imię jest Słowaczką i wraz ze swym partnerem, którego poznajemy kilka minut później mieszkają na wyspie. Jeszcze, większe jest nasze zdziwienie, gdy dowiadujemy się, że ów partner - Józek, jest Polakiem. Zaciekawieni historią zapraszamy ich do stolika. Opowiadają nam trochę o wyspie, na której mieszkają od 3 lat. Dowiadujemy się, że tak naprawdę to są squatersami i mieszkają w zrujnowanym domku bez prądu i wody. Można by sobie pomyśleć, hmm tragedia, ale uwierzcie mi, oboje wyglądali na naprawdę szczęśliwych. Po kilku kolejnych piwkach kończymy ten bardzo udany dzień.

Image
słynne balkony w stolicy

Image

Image

Image

Image
w drodze na Los Tiles

Image

Image

Image

Image
charco azul

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (15)

metia 31 stycznia 2017 15:40 Odpowiedz
Wylatujemy za tydzień, więc skrzętnie czytam i notuję na potrzeby ułożenia swoich tras :)Jak oceniasz fragement Ruta de los Vulcanos, który przeszliście? Jest dużo podejść? Mam w grupie jedną słabszą wydolnościowo jednostkę, ale mimo wszystko chcielibyśmy wybrać się na jakiś przyjemny "trekking".
gruszek1982 31 stycznia 2017 16:12 Odpowiedz
@‌metia‌Wg mnie to najłatwiejsza z tras, praktycznie żadnych podejść, oprócz opcjonalnego wejścia na wulkany. Trasa idealna na dłuższy spacer.pzdr
ewaolivka 31 stycznia 2017 16:56 Odpowiedz
Piękna wyspa, piękne zdjęcia :) Też zachwyciła mnie: byłam (niestety) tylko 3 i pół dnia na przełomie XI/XII: z pierwszych cen po otwarciu kierunku z SXF :) Widoki bajeczne! Zobaczyłam w porównaniu z relacją niewiele, bo kom. publiczną, ale marze o powrocie.... Mieszkałam w starym domu pod drzewami awokado-ach, jakie były znakomite, bez porównania z kupowanymi w sklepach, dodatkowo zawsze za drogimi :( .Zrobił na mnie wrażenie widok (w pewnym momencie) trzech wysp: Teneryfy, La Gomery i El Hierro. Naprawdę-la isla bonita :)
makdeb 31 stycznia 2017 18:23 Odpowiedz
Ja również lecę, tyle, że w marcu! Jeżeli wyprawa okaże się zacna to mam zamiar napisać małą relację! Wydaje mi się, że dużo wydatków na miejscu, większość poszła na żarełko? Napisz proszę w jakich cenach są dania w restauracjach. :mrgreen: Poza tym super widoczki i zdjęcia zachęcające do wyjazdu 8-)
gruszek1982 31 stycznia 2017 21:08 Odpowiedz
@‌makdeb‌2700zł to jakieś 620 euro. Z tego jakieś 100 euro poszło na pierdoły , sery, szynki, pamiątki , czyli 520/7=75 euro na dzień na dwie osoby. Czy to dużo ? Myślę, że bez przepychu :D. Ceny w knajpach 30-35euro za obiad z przystawką na dwie osoby. Piwko w barze średnio 2 euro, drinki 4-5 euro, dobre lokalne wino w markecie to koszt 6-7 euro. pzdr
makdeb 1 lutego 2017 00:09 Odpowiedz
Dzięki, trochę mi rozjaśniłeś ile pieniążków zabrać, choć aż takich funduszy nie mam 8-)
logis 4 lutego 2017 18:16 Odpowiedz
makdebDzięki, trochę mi rozjaśniłeś ile pieniążków zabrać, choć aż takich funduszy nie mam 8-)
Ogarniesz to taniej jeśli polecisz w 4 osoby, będziesz głównie sam gotował lub korzystał z promocji ( menu dnia, kawa+ ciasto za 2 E, piwko czy wino ze sklepu ) . Na całej prawie wyspie parkujesz za free. Odległości nie są wielkie. Ja na 2+2 wydałem ok 6500 za tydzień bez oszczędzania. Wyspa super, rozmówki hiszpańskie przydatne w restauracji żeby wiedzieć co zamówić.
logis 4 lutego 2017 18:16 Odpowiedz
makdebDzięki, trochę mi rozjaśniłeś ile pieniążków zabrać, choć aż takich funduszy nie mam 8-)
Ogarniesz to taniej jeśli polecisz w 4 osoby, będziesz głównie sam gotował lub korzystał z promocji ( menu dnia, kawa+ ciasto za 2 E, piwko czy wino ze sklepu ) . Na całej prawie wyspie parkujesz za free. Odległości nie są wielkie. Ja na 2+2 wydałem ok 6500 za tydzień bez oszczędzania. Wyspa super, rozmówki hiszpańskie przydatne w restauracji żeby wiedzieć co zamówić.
seba1902 5 lutego 2017 22:22 Odpowiedz
piękna relacja:) mam pytanko bo pierwszy raz słysze o tej wypożyczalni samochodów, za paliwo można płacić debetówka czy karta kredytowa potrzebna? pozdrawiam
seba1902 5 lutego 2017 22:22 Odpowiedz
piękna relacja:) mam pytanko bo pierwszy raz słysze o tej wypożyczalni samochodów, za paliwo można płacić debetówka czy karta kredytowa potrzebna? pozdrawiam
gruszek1982 6 lutego 2017 10:59 Odpowiedz
@seba1902Dzięki!. Nie wiem czy dobrze rozumiem pytanie, ale paliwo nie ma nic wspólnego z wypożyczalnią. PlusCar wymaga zwrotu takiej samej ilości paliwa jaką brałeś. Żadnych dodatkowych opłat, ukrytych kosztów. pzdr
seba1902 3 marca 2017 20:21 Odpowiedz
gruszek1982Dzięki za odpowiedz! wybieram sie za pare dni na Gran Canarie i będe wypozyczał od nich auto, inne wypozyczalnie każa placic z góry za zatankowany do pelna samochod stąd moje pytanie było.pozdrawiam :)
dyzio1 31 stycznia 2018 08:58 Odpowiedz
Brałem auto w cicar. Możliwe było płacenie gotówką.
antek12 8 września 2019 23:46 Odpowiedz
@gruszek1982 albo inni :)Code:my wybieramy łatwiejszy, rozpoczynający się w Los Brecitos , który nie wymaga wizyty w El Paso. Autem docieramy do wąwozu: Barranco de las Angustias, gdzie czekają lokalne taxi, chętne do zabrania nas na początek trasyW którym dokładnie miejscu (proszę o wskazanie punktu na mapie) zostawia się auto i bierze taxi na początek szlaku ?
metia 9 września 2019 00:22 Odpowiedz
@Antek12Nie robiłam osobiście tej trasy, ale w notatkach mam ten punkt zaznaczony jako parking:https://www.google.com/maps/place/Estac ... 17.9096514